Friday, February 3, 2017

Volcano Láscar (5592 m)

 [Wersja PL]       [Versión ESP]


[PL]. Północ Chile i andyjska kordyliera to dziedzictwo wielkiego Imperium Inków. W okolicy pustyni Atacama, pośród wielu gór i wulkanów krążą wciąż żywe historie. Jedna z nich opowiada o młodym wulkanie Lincancabur, który stał się jednym z najważniejszych mieszkańców regionu. Jego wielkość i dostojność zapisana była w gwiazdach, jednak Lincancabur nie dbał o to, bowiem jego serce i umysł zajęte były marzeniami o pięknej Quimal. Każdego dnia siadywali razem wpatrując się w atacameńską naturę i przysięgając sobie miłość do końca swoich dni. 

Pewnego wieczoru, gdy słońce chyliło się ku zachodowi wulkan Lascar spacerując po okolicy dostrzegł piękną górę Quimal i bez wahania oddał jej swoje serce. Pewny swoich uczuć natychmiast postanowił złożyć wizytę niezwykłej nieznajomej. Na dowód swej miłości postanowił podarować jej swoje turkusowe jeziorko. Quimal zaskoczona i zawstydzona niespodziewaną wizytą wyszeptała tylko "przykro mi, w moim sercu jest już Licancabur i nie ma w nim miejsca dla nikogo innego...". Zrozpaczony Lascar nie wiedząc co począć, pogrążył się w smutku i nienawiści. Postanowił, że jeśli Quimal nie może należeć do niego - nie będzie należała do nikogo. 

Następnego dnia, aby dać upust swej roczpaczy, Lascar wyzwał Licancabur na pojedynek, po czym wymierzył mu pierwszy cios. Zamiast w swojego przeciwnika, trafił jednak w stojącego obok małego Juriques, raniąc go trwale i nieodwracalnie. W odwecie Lincancabur rzucił wielki kamień w sam środek wulkanu Lascar, który upadając wypuścił lawę, rozprzestrzeniając ją wszędzie dookoła. W tym samym momencie pojawiła się Quimal i płacząć prosiła, aby opamiętali się i przestali walczyć. 


Licancabur i Juriques.

Ku zdumieniu wszystkich ziemia poruszyła się z wielką siłą na znak interwencji najstarszych wulkanów na świecie. Uznali oni Quimal winną konfliktu młodych wulkanów i skazali na samotne życie w miejscu zwanym dziś Kordylierą Domeyki. Karą dla wulkanu Lascar stała się wieczna furia i złość, natomiast Lincancabur na zawsze pozostał u boku Juriques, aby nigdy nie zapomniał o krzywdzie której przez niego doznał. 

Pomimo rozłąki obietnica miłości pomiędzy Licancabur i Quimal nie ma końca. Każdego roku w lutym i sierpniu teren w okolicy Licancabur pokrywa się kwiatami na znak, że nie zapomniał on o żyjącej w odosobnieniu Quimal. Również Lascar po dziś dzień pozostaje pełen złości, która unosi się nad Atacamą w postaci dymu i ognia z jego wnętrza. 

Właśnie na tego złośnika postanowiliśmy wejść, a on w swojej złości udowodnić nam, że nie będzie to wcale takie proste :)

Początkowo byliśmy pełni zapału i energii, w końcu nie było to nasze pierwsze pięć tysięcy. Do tego dobrze przygotowani - odpowiednie ubrania, liście koki, tlen, kije trekkingowe - wszystko powinno pójść jak z płatka. Jedynym niedogodnieniem miało być przeszywające zimno i -19ºC w powietrzu. Niestety tym razem Lascar miał nauczyć nas co znaczy choroba wysokościowa :)

Natychmiast po wyjściu z auta rybka K. poczuła uderzenie zimnego powietrza, a wraz z nim przysłowiowe helikoptery w głowie. Prawie tak samo jak po wypiciu 0,5 l. wódki czy pisco. Wyobrażacie sobie wspinaczkę w takim stanie? Tym razem nawet liście koki (nie mylić z kokainą!) - typowy tutaj, naturalny lek łagodzący objawy choroby wysokościowej - na niewiele się zdały. Jednak, nie mogliśmy się przecież poddać! I tak dzięki rybce D. doświadczonemu w górskich wędrówkach i niedogodnościach wysokościowych, ruszyliśmy w górę. 



Trzygodzinna droga zajęła nam jakieś pięć i pół godziny. I to godziny nieustannych modlitw o trochę więcej sił. Co dziesięć kroków przymusowa przerwa na oddychanie i kolejne dziesięć do przodu. Na tej wysokości powietrza nigdy nie jest wystarczająco. Po drodze mijaliśmy takich, którzy rezygnowali i zawracali w dół. Wielu. Tu zaczęła się psychologiczna walka, brnąć dalej czy zejść i odpocząć. Wbrew pozorom to niełatwa decyzja. Kiedy całe twoje ciało i organizm odmawia posłuszeństwa, a każdy krok sprawia ból i zawroty głowy, jedyne na co możesz liczyć to samozaparcie i odpowiedni towarzysz. Rybka D. spisał się tutaj na medal.

Około 300 m. przed kraterem powietrze zaczyna się robić cięższe, a wdychanie oparów wulkanicznych wcale nie ułatwia oddychania. Na takiej wysokości każde dziesięć metrów robi wielką różnicę. Gdy przysłowiowa puna (tak w Chile nazywa się chorobę wysokościową) już cię dopadnie...czym wyżej, tym bardziej daje o sobie znać. 


Krater wulkanu Lascar.

Nic jednak nie docenia się tak, jak to w co trzeba włożyć jak najwięcej wysiłku. Dotarliśmy do końca. Bez tlenu, bez wymiotów i bez wymówek :) Na szczycie mogliśmy spojrzeć na Licancabur i biedny Juriques, zajrzeliśmy wściekłemu Lascarowi w jego wnętrze, powdychaliśmy wulkaniczne powietrze i ruszyliśmy z powrotem w dół. Tym razem podziwiając piękne widoki (przez które zboczyliśmy ze szlaku, wydłużając sobie drogę:)) i ogrzewając się wschodzącym słońcem.



I tutaj nasuwa się pytanie: Warto się tak trudzić i męczyć? Odpowiedź jest prosta - WARTO! Rekompensata płynąca ze zdobycia kolejnego szczytu, zachwyt nad krajobrazem i uczucie spełnienia po zejściu w dół są bezcenne. W takiej chwili zawsze bardziej docenia się życie, kąpiel jest spełnieniem marzeń, a jakiekolwiek jedzenie staje się ulubionym daniem.
Każdy kolejny szczyt przypomina nam o tym, że możemy wszystko. I że wszystko jest osiągalne, jeśli tylko tego chcemy i włożymy w to trochę pracy. Warto pokonywać własne słabości i zdobywać świat na swój własny sposób!

Lascar może i jest złośnikiem, ale warto go bliżej poznać. W końcu każdy trudny outsider ma swoją historię. Złamane serce tego osobnika nadal daje o sobie znać. Ostatni raz 30 października 2015 r. ... kilka miesięcy po naszej wizycie :)

[ESP]. El norte de Chile y la cordillera andina son el patrimonio del gran Imperio de los Incas. En el desierto de Atacama, entre los cerros, volcanes y montañas hay leyendas vivas que giran en sus alrededores. Una de ellas cuenta la historia del volcán Licancabur, uno de los habitantes más importantes de está región. Su grandeza y dignidad fueron escritas en las estrellas, pero al Lincancabur no le importaba, porque su mente y su corazón estaban ocupados por los sueños sobre la hermosa Quimal. En cada día ambos pasaban el tiempo sentados, adorando la naturaleza atacameña donde también se prometieron el amor hasta el fin de sus días.

En una tarde durante un hermoso atardecer cerca de allí estaba paseando un joven - volcán Láscar. Cuando vio la Quimal inmediatamente de enamoró de su belleza y decidió ofrecerle su corazón. Para expresar su amor llevó consigo su lago de color turquesa. Quimal sorprendida y avergonzada por esta visita inesperada, susurró tímida: "lo siento, en mi corazón ya está el Licancabur y no hay espacio para nadie más...". Desesperado Láscar no sabía que hacer y concentró su vida en la tristeza y el odio. Decidió que nadie va a tener la Quimal si el mismo no la puede tener.  

En el día siguiente Láscar retó al Licancabur e inmediatamente le dirigió el primer golpe. Falló y en la vez de lastimar a su enemigo, descabezó el pequeño Juriques sentado al lado de Licancabur. En represalia Licancabur lanzó una piedra grande al centro del Láscar. Con este ataque el iniciador de la pelea cayó y desparramó su lava a todo su alrededor. El ruido de la lucha llamó la atención de la Quimal, cual llorando rogaba que dejen de pelear. 


Licancabur y Juriques.

Ante el asombro de todos la tierra empezó a moverse y a temblar en señal de la intervención de los volcanes más antiguos. Enfurecidos culparon a Quimal por el conflicto de los volcanes y le condenaron a una vida solitaria en el lugar que hoy llamamos Cordillera de Domeyko. El castigo para Láscar fue la rabia y la ira eterna, mientras Licancabur se quedó para siempre al lado del Juriques para que nunca olvide el daño que le causó.

A pesar de la separación la promesa del amor entre Licancabur y Quimal no tiene fin. En febrero y agosto de cada año el desierto alrededor del Licancabur florece como una señal de que no se olvidó de su amada que vive en la reclusión. También Láscar hasta el día de hoy se mantiene llenó de rabia que vuela encima de Atacama como el humo y fuego de su interior.

A ese enojón hemos decidido ascender y él con toda su molestia, demostrarnos que no será tan fácil :)

Al principio llegamos llenos de energía y motivación, al final no era nuestra primera vez en un cinco mil. Fuimos bien preparados - ropa adecuada, hojas de coca, oxígeno y bastones de montaña - todo debería ser tan fácil como la tabla del uno. El frío era la única incomodidad prevista por nosotros, pues hasta este momento la altura nunca nos afectó. Afuera la temperatura llegó a -19 grados.  Desafortunadamente esta vez Láscar iba a enseñarnos que significa el mal de altura :)

Inmediatamente después de bajar del auto la pez Kasia sintió el impacto del aire frío, junto con los helicópteros metafóricos en la cabeza. Casi la misma impresión que después de tomar demasiado vodka o pisco. ¿Te imaginas subir una montaña en este estado? Esta vez ni las hojas de coca fueron suficientes (no confundir con cocaína!), aunque es el mejor medicamento natural para disminuir los síntomas del mal de altura. Pero obviamente no pudimos rendirnos. Y así, gracias al pez David, su experiencia en la montaña y en las complicaciones de la altura - partimos hacia arriba. 



El camino de tres horas duró cinco horas y media. Además fueron horas llenas de oraciones pidiendo más fuerza. Cada diez pasos - una parada necesaria para respirar. Sin parar tantas veces sería imposible llegar hasta la cumbre. No importaba cuantas bocanadas de aire tomes - nunca era suficiente! Muchas personas al lado de nosotros bajaban sin llegar a la cumbre. Muchas. Y en este momento empezó la lucha psicológica - seguir o bajar y descansar. A pesar de las apariencias no era una decisión fácil. Cuando todo tu cuerpo no te quiere hacer caso, cada paso causa dolor y marea, lo único importante es tu abnegación y buen compañero. El pez D. por esta subida merece una medalla.  

Alrededor de 300 metros antes del cráter el aire se vuelve menos denso, por lo tanto no puedes tomar la misma cantidad de oxígeno que tomarías a nivel del mar. En esta altura cada diez metros hace la diferencia. Cuando llega la puna (así se llama el mal de altura en chileno) en cada metro te golpea más fuerte. 



Sin embargo nada se valora tanto como algo que necesita mucha dedicación. Llegamos hasta el final de esta subida. Sin usar oxígeno, sin vómitos y sin excusas :) En la cumbre miramos al interior del caprichoso Láscar, apreciamos una vista de su enemigo Licancabur y el pobre Juriques, respiramos el aire volcánico y partimos de vuelta abajo. Ya más tranquilos, admirando la bella vista (gracias a que nos alejamos del camino, extendiendo nuestra bajada:)) y calentándonos con el sol. 



Y aquí surge la pregunta: ¿Vale la pena el esfuerzo y el cansancio excesivo? La respuesta es muy simple. VALE LA PENA! La recompensa de lograr una cumbre más, admirar el paisaje y sentirse tan completo después de bajar son impagables. Al bajar aprecias la vida más que antes. Llegando a la casa sucio y adolorido aprecias las caricias del agua en la ducha más que nunca. Y cualquier comida se convierte en tu plato favorito.
Cada cumbre nos hace acuerdo que podemos lograr todo. Que todo está al alcance si realmente lo queremos y trabajamos en esto. Vale la pena superar sus debilidades y explorar el mundo a su manera!

Tal vez Láscar es un gruñón pero merece ser conocido desde más cerca. Al final cada outsider tiene su propia historia. El corazón roto de este personaje aún atrae la atención. Ultima vez lo demostró el 30 de octubre de 2015 ... unos meses después de nuestra visita :)


Vista desde volcán Láscar.